reklama

Marta Klubowicz: Pogram do późnej starości

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Marta Klubowicz: Pogram do późnej starości - Zdjęcie główne

Aktorka Marta Klubowicz chodziła do 1 klasy Szkoły Podstawowej w Bardzie przy ul. Głównej

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kobiecym Okiem Z Martą Klubowicz - znaną aktorką, poetką i tłumaczką - o rolach życia, spełnieniu i powrotach do rodzinnego Barda, rozmawiała Karolina Golak
reklama

Pamięta Pani swoją pierwszą rolę? 

Chodziłam wtedy do 1 klasy Szkoły Podstawowej w Bardzie przy ul. Głównej, tam gdzie jest teraz dom opieki. W głównym budynku był sekretariat, pokój nauczycielski i gabinet biologiczny a reszta klas mieściła się w drewnianym baraku. Na końcu baraku była sala teatralna ze sceną, kurtyną i rzędami krzeseł dla widzów. Podłoga była nasączona olejem, specyficznie pachniała. Do dziś pamiętam zapach tego miejsca. W szkole powstała wówczas inicjatywa żeby dzieci przygotowały spektakl na dzień matki. Miała być to „Calineczka”. Obsadzili mnie w głównej roli. Miałam siedem lat. Mama uczyła się ze mną roli, mój ojciec zrobił sceno- grafię. Przygotował dwie plansze. Jedna przedstawiała widok stawu, a druga wnętrze domu kreta. Był piec ze sprytnie poukładanych jedno na drugim krzeseł i ta prosta konstrukcja obita kartonem pomalowanym w kafle. Był wielki kwiat, z którego rodziła się Calineczka oraz ogromny liść nenufaru. Wszystko jak trzeba. Miałam sukienkę z gazy zafarbowanej na czerwono i wykrochmalonej, która miała imitować kwiat maku. I drugi kostium - białą sukienkę, na której naszyte były plastikowe kwiatki. Kwiatki pochodziły z zabawki – układanki. Płatki, pręciki i łodyżki można było składać w całość. Isia - siostra mojej mamy - zajęła się oprawą muzyczną, Grała w kulisie na gitarze, a ja śpiewałam. Do dziś pamiętam piosenkę o jesiennych kwiatach : „O kwiatuszki moje miłe jak mi szkoda was, gdy gnijecie w szronach białych w ten jesienny czas, o kwiatuszki moje miłe już was zmorzył szron, umieracie bez słoneczka z krzykiem czarnych wron” i pamiętam pierwszą kwestię, kiedy wyjęto mnie z kwiatu spoglądałam na Króla Żab i mówiłam: „Ach, jaki zabawny” co Król Żab mylnie zrozumiał jako zachętę matrymonialną. Pamiętam, że przed premierą babcia Krysia spytała mnie czy mam tremę. Nie miałam. Jak dziecko uruchomiłam wyobraźnię, weszłam w tę historię i po prostu byłam Calineczką. O taki stan gotowości do zagrania roli, człowiek potem musi walczyć i długo się uczyć.To był naprawdę sukces. Publiczność była zachwycona i zagraliśmy jeszcze ze dwa razy. Pamiętam nawet, że moje zdjęcie wraz z notatką ukazało się w Gazecie Robotniczej we Wrocławiu. tą przekopywałyśmy babci ogródek w poszukiwaniu skarbów. Potem przeniosłam się z Barda do Nysy. W podstawówce jakoś nikt nie doceniał specjalnie moich talentów aktorskich. W liceum zaczęłam o to walczyć. Startowałam we wszystkich możliwych konkursach recytatorskich i przynosiłam do domu trofea i dyplomy, a pod książką do matematyki zawsze miałam schowany jakiś tomik wierszy. Mój ojciec bardzo się przejmował, że nie będę miała z tego chleba. Chyba w trzeciej klasie wygrałam międzywojewódzkie eliminacje OKR i w nagrodę pojechałam na obóz teatralny organizowany przez teatr państwa Machulskich. Złapałam szczęście za nogi. Cały czas lało i wszystkie ciuchy były wilgotne, ale ja byłam zachwycona. W programie były zajęcia podobne do tych na aktorskiej uczelni i zrobiono nam próbkę egzaminu do szkoły teatralnej. Wtedy byłam już absolutnie pewna, że to jest to i nikt nie był w stanie mnie od tego odwieść. Dostałam się do szkoły teatralnej za pierwszym razem. Miałam chyba najlepsze nastawienie. Rozsadzała mnie ciekawość i radość, że wreszcie ktoś da mi jakieś zadanie, a ja będę mogła coś zagrać. W ciągu jednej nocy usiłowałam nauczyć się całej historii teatru i udało się zdać egzaminy teoretyczne. Wydawało mi się wtedy, że świat stoi przede mną otworem. Studia to piękny etap życia. Ale nie użyłam specjalnie studenckiej wolności. Cały czas od rana do nocy spędzaliśmy w szkole. Praco- waliśmy, próbowaliśmy, jedliśmy a nawet kąpaliśmy się w szkole, bo na stancjach żałowano nam wody. 

Czy już wtedy chciała Pani zostać aktorką? 

Wtedy chciałam być jeszcze konduktorką, a potem archeologiem. Z siostrą cioteczną Agatą przekopywałyśmy babci ogródek w poszukiwaniu skarbów. Potem przeniosłam się z Barda do Nysy. W podstawówce jakoś nikt nie doceniał specjalnie moich talentów aktorskich. W liceum zaczęłam o to walczyć. Startowałam we wszystkich możliwych konkursach recytatorskich i przynosiłam do domu trofea  i dyplomy, a pod książką do matematyki zawsze miałam schowany jakiś tomik wierszy. Mój ojciec bardzo się przejmował, że nie będę miała z tego chleba. Chyba w trzeciej klasie wygrałam międzywojewódzkie eliminacje OKR i w nagrodę pojechałam na obóz teatralny organizowany przez teatr państwa Machulskich. Złapałam szczęście za nogi. Cały czas lało i wszystkie ciuchy były wilgotne, ale ja byłam zachwycona. W programie były zajęcia podobne do tych na aktorskiej uczelni i zrobiono nam próbkę egzaminu do szkoły teatralnej. Wtedy byłam już absolutnie pewna, że to jest to i nikt nie był w stanie mnie od tego odwieść. Dostałam się do szkoły teatralnej za pierwszym razem. Miałam chyba najlepsze nastawienie. Rozsadzała mnie ciekawość i radość, że wreszcie ktoś da mi jakieś zadanie, a ja będę mogła coś zagrać. W ciągu jednej nocy usiłowałam nauczyć się całej historii teatru i udało się zdać egzaminy teoretyczne. Wydawało mi się wtedy, że świat stoi przede mną otworem. Studia to piękny etap życia. Ale nie użyłam specjalnie studenckiej wolności. Cały czas od rana do nocy spędzaliśmy w szkole. Pracowaliśmy, próbowaliśmy, jedliśmy a nawet kąpaliśmy się w szkole, bo na stancjach żałowano nam wody. 

Zaczęła Pani grać w filmach i serialach już podczas studiów? 

Po pierwszym roku zagrałam w „Wakacjach z Madonną”. Pierwszy serial, w którym zagrałam to „Przyłbice i kaptury”. W tym samym czasie zagrałam z Januszem Michałowskim w takim dziwnym horrorze „Jajo”. Na czwartym roku były „Dziewczęta z Nowolipek” i „Rajska jabłoń” Barbary Sass. Na trzecim roku debiutowałam w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Na koniec studiów wystąpiłam w „Och, Karol” dzięki czemu miałam pieniądze na maszynistkę do przepisania pracy magisterskiej i oprawienie tejże u introligatora. Takie to były wtedy kokosy. Przez „Och Karola” nie zagrałam w „Kronice wypadków miłosnych” u Wajdy, bo nakładały się terminy. Taka byłam uczciwa, że nie zrezygnowałam, bo już byłam po słowie. Złośliwość losu. Albo daje za mało, albo w nadmiarze, a aktor narzeka tylko w dwóch sytuacjach: kiedy gra i kiedy nie gra. 

Jakie role utkwiły Pani w pamięci? 

Nie jestem człowiekiem, który chętnie wraca do wspomnień i napawa się przeszłością, nie mam albumów ze zdjęciami z ról i wycinkami z gazet, nie prowadzę dokumentacji. Mam w komputerze CV, które rzadko aktualizuję. Wiem, że nigdy nie będę staruszką, która będzie zamęczać gości opowieściami o swojej karierze. Ale skoro tak wspominamy... Największą przygodą była chyba rola Joanny w rosyjskim serialu „Cztoskazał pokojnik” na podstawie powieści Joanny Chmielewskiej „Całe zdanie nieboszczyka”. Dziesięć godzinnych odcinków. Wielka charakterystyczna rola. Kręciliśmy w Moskwie i pod Moskwą, w Warszawie, Kopenhadze, Atenach, w Paryżu, nad Loarą i w Bretanii. Grałam ze znakomitymi rosyjskimi kolegami. Mogłam pokazać taką stronę mojej osobowości, której nigdy nie miałam okazji odkryć wcześniej. Już po przeczytaniu książki, wiedziałam, że ta rola jest dla mnie i już. Nic nie musiałam wymyślać, żeby stworzyć postać. Miałam zagrać jednak po rosyjsku, a od matury nie miałam do czynienia z językiem. Pojechałam więc do Nysy do rodziców, żeby moja ukochana rusycystka Stefania Tymków pseudo Pitca, pomogła mi przeczytać te scenariusze. Przeczytałyśmy je do połowy i trzeba było uciekać z Nysy, bo powódź 1997 zalewała Dolny Śląsk. Poje- chałam do Moskwy, nie mając tłumacza, a po dwóch dniach coś mi się w głowie pootwierało, rozumiałam co się do mnie mówi i potrafiłam wszystko powiedzieć, a nawet wykłócić się o swoje. Dzięki temu filmowi zyskałam przyjaciół na całe życie i zrozumiałam czym jest ten kraj. Podobno zyskałam też sławę w całej Rosji, z której jednak nic nie mam prócz tych wiadomości. Kilka razy po filmie byłam w Moskwie i chciałabym tam wrócić żeby się z spotkać z ludźmi. Wspaniale wspominam „Dziewczęta z Nowolipek” i „Rajską jabłoń”, współpracę z Barbarą Sass. To był kamień milowy w mojej pracy zawodowej. Mnóstwo dała mi współpraca z Janem Łomnickim przy „Rzece kłamstwa” i „Jeszcze tylko ten las”, gdzie zagrałam z Ryszardą Hanin. Bardzo ważną osobą jest dla mnie Janusz Majewski. Prawdziwy mistrz, który zawsze wiedział czego chce, a jednocześnie dawał mi na planie swobodę, ufał mi, stwarzał atmosferę, która pobudzała moją kreatywność. Zagrałam u niego co najmniej dwie ciekawe i charakterystyczne role. Wielu widzów pamięta mnie z Teatru Tele- wizji „Mgiełka” albo w serialu „W labiryncie”. Do dziś ludzie mnie kojarzą z tymi dwiema rolami. 

Gdzie dziś możemy Panią zobaczyć? 

Gram biegłą sądową w serialu „Chyłka”. Można mnie zobaczyć także w serialu „Rodzinny interes”, gdzie gram kobietę, która straciła pamięć. Poza tym w „Ultrafiolecie” - tu zagrałam zakonnicę. Występuję także w Operze Krakowskiej, gdzie po trzydziestu kilku latach spotkałam się z Jankiem Monczką, z którym zagrałam w słynnym „Tulipanie”. Można mnie zobaczyć również w teatrze Korez w Katowicach. Jestem tuż przed premierą „Dwunastu gniewnych ludzi” w Teatrze Miejskim Gliwicach. Życzyłabym sobie bym weszła w tę rolę, tak jak w dzieciństwie zagrałam Calineczkę. Bez stresu, ciesząc się na wyjście na scenę, żeby opowiedzieć widzom pewną historię.

Jakie role chciałaby Pani jeszcze zagrać? 

Wolę nie zadawać sobie takich pytań, bo jak się okaże, że nie zagrałam Lady Makbet, to będę sfrustrowana. Mam głód klasyki, bo najwięcej grałam ról współczesnych. Tęsknię za Szekspirem, Czechowem. Ale za to zagrałam Mefista w „Fauście” i tę rolę chciałabym zagrać jeszcze raz. 

Czy jest Pani spełnioną aktorką? 

Na pewno nie czuję się niespełniona, ale mam nadzieję, że jeszcze trochę się pospełniam i że najlepsze przede mną. Zamierzam grać do późnej starości. Chyba, że osiądziemy gdzieś w domu z widokiem na góry i będę sobie już tylko pisać wiersze, tłumaczyć z niemieckiego sztuki i głaskać koty. 

Wraca Pani do Barda? 

Wracam w te strony, kiedy tylko mogę. Objechaliśmy z moim nieślubnym mężem Fredem (Fred Apke) całą Kotlinę Kłodzką , a najchętniej jeździmy do Barda. Chodzimy na urwisko, przez „studzienkę”, a potem do Górskiej Kaplicy. Fred zainspirowany tym magicznym miejscem napisał nawet scena- riusz, który dzieje się w Bardzie. To historia jednego obrazu, która zahacza o wielką historię II wojny światowej i dzieje się współcześnie. Jesteśmy na etapie poszukiwania producenta. 

 

 



reklama
Artykuł pochodzi z portalu zabkowice.pl. Kliknij tutaj, aby tam przejść.
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama