Prawie 20 lat temu wyjechała Pani na Ukrainę, żeby uczyć języka polskiego ukraińskie dzieci. Jak zapamiętała Pani Ukrainę sprzed wojny?
Ukraina to przepiękny kraj. Jestem w Iwano-Frankiwsku (Stanisławowie). Mówię, że jestem, bo wierzę, że tam wrócę. Zostawiłam w tym mieście wszystko. Wyjechałam tam dokładnie 17 lat temu. Pamiętam ciemne miasto, wydawało mi się smutne, brak koszy na śmieci. Miałam pełne kieszenie różnych odpadków, ale szybko na moich oczach zaczęło się wszystko zmieniać. Dziś jest pięknie, tzn. dziś już tak pięknie nie jest jak przed wojną. Ludzie są bardzo życzliwi i otwarci. Chętni do pomocy. Duże jest też zainteresowanie językiem polskim, gdyż polska diaspora dba o wychowanie dzieci w polskiej kulturze, a w wielu polskich domach mówi się po polsku. Sami Ukraińcy również wykazują duże zainteresowanie językiem polskim. Dla nich Polska to drzwi do Europy. W samym Stanisławowie języka polskiego uczyli nauczyciele z Polski.
Dlaczego pojechała Pani na Ukrainę uczyć polskiego?
Zlikwidowano moją szkołę. Szkołę nr 1 i szukałam swojego miejsca na ziemi. Zaproponowano mi Ukrainę. Co prawda chciałam jechać na Łotwę, bo wydawało mi się, że tam będzie mi lepiej, bo jest w Unii. Dałam się jednak przekonać i pojechałam na Ukrainę tylko na rok. Tak mówiłam, a zostałam tyle lat...
Relacje polsko-ukraińskie nigdy nie należały do łatwych. Jakie one były, kiedy Pani przyjechała na Ukrainę? O tych złych relacjach jeszcze się mówiło?
Mówiło się. Niestety. Tam mieszkają też młodzi ludzie, którzy nie pamiętali tamtych czasów. Czasami nawet nie wiedzieli o czym się mówiło. Zapraszałam z Instytutu Pamięci Narodowej z Warszawy grupę edukacyjną, próbowaliśmy o tym rozmawiać, ale zawsze towarzyszyły temu silne emocje.
Kiedy Pani wróciła z Ukrainy?
Krótko przed wybuchem wojny, bo nas już ostrzegano. Dostawaliśmy wiadomości o tym, żeby wracać do Polski, bo sytuacja jest niepewna. Wróciłam mniej więcej tydzień przed wybuchem wojny. Jak przekraczałam granicę, wszystko było jeszcze w porządku.
Jak żyło się na Ukrainie? Bo np. w Donbasie walki trwają już od 8 lat. Ukraina była krajem spokojnym, czy czuć było to napięcie i zagrożenie?
Nie. Nawet jak rozmawiałam z mieszkańcami, czy nauczycielami w szkole, to wszyscy mówili, że Ukraina Zachodnia jest bezpieczna, że tutaj Putin nie wejdzie. Że może się dziać dużo od strony Krymu i Donbasu. Miałam inne zdanie. Wyszło na to, że miałam rację, choć wolałabym jej nie mieć. Powiedziałam, że na pewno uderzą rakiety na Iwano- Frankiwsk i tak się stało. A jak zobaczyłam w telewizji zbombardowane lotnisko, które od mojego mieszkania było w prostej linii ok. 2,5 km, to świat się dla mnie zatrzymał. Choć to tylko lotnisko. Mieszkańcy nie wierzyli, że dojdzie do wojny.
Cały czas ma Pani kontakt z Ukrainą, która dzisiaj spływa krwią. Jak Pani pomaga obywatelom Ukrainy, którzy walczą dziś z tak potężnym agresorem?
Zacznę może od takiej prostej sprawy. Codziennie łączę się z moją klasą. To teraz maleńka grupa. Na początku była większa. W czwartek, np. połączyło się tylko dwoje dzieci, bo dużo osób wyjechało za granicę, albo na wieś, tam jest bezpieczniej i nie słychać alarmów lotniczych, które wpływają na dzieci najbardziej destrukcyjnie. Zwłaszcza, gdy w środku nocy uciekają do piwnicy. Rozmawiam z nimi, staram się jakoś odciągnąć ich myśli od wojny. Nie ma dla mnie znaczenia, jaki to dzień tygodnia. Dopóki chcą, będę się z nimi łączyła. Wiele osób ma też do mnie numer telefonu, a ja mam czynny i ukraiński, i polski numer, więc piszą i proszą o pomoc. Są na granicy, szukają miejsca, nie mają gdzie pójść, więc staram się pomóc. Współpracuję z samorządowcami Nowej Rudy. Mamy już rozlokowane 4 rodziny z Iwano-Frankiwska, jadą kolejne. Oczywiście nie tylko z I.Frankiwska, są jeszcze inne, ale ja mam kontakt właśnie ze Stanisławowem. Trudno o tym mówić. Tyle tylko mogę zrobić. Odbieram rodziny, zawożę do miejsca zakwaterowania, wchodzę w rolę tłumacza.
Ukraińskie miasta – kiedyś piękne, dziś praktycznie zrównane z ziemią. Co Pani czuje, kiedy widzi Pani ich zdjęcia sprzed kilkunastu dni i obecne?
W Kijowie byłam wielokrotnie. Wielokrotnie jeździłam kijowskim metrem i jest mi bardzo trudno rozpoznać to zatłoczone metro i porównać z tym, które ja widziałam i które pamiętam. Kijów jest przepięknym miastem i myślę, że jeszcze nim będzie. Przecież to się musi w końcu skończyć. Pamiętam też Zaporoże, Odessę. To cudne miasta. Dzisiaj lecą tam rakiety i bomby. Tragedia. Czy potrafię porównać? Nie. W mojej pamięci, na zdjęciach zachowane są inne kadry. Cały czas myślę, że to zły sen, że się obudzę i tego nie będzie. Ale to jest. Kiedy oglądam w Internecie zestawienie dwóch obrazów sprzed wojny i dzisiaj, to trudno mi uwierzyć, że są to te same miejsca.
Rosjanie ostrzelali największą elektrownię jądrową na wspomnianym przez Panią Zaporożu. Co Pani poczuła, kiedy Pani przeczytała o tym?
Barbarzyństwo. W takiej chwili myśli się o dzieciach. Nie myśli się o sobie. Chyba przestałam się bać wojny atomowej, ale jak patrzę na moje dzieci, wnuki, jak myślę o tych, które tam zostały, to czuję taki zwykły, ludzki strach. Chociaż już wiem, że reaktory nie zostały uszkodzone. Daj Boże, żeby nic gorszego się nie wydarzyło.
Chce Pani wrócić na Ukrainę. A będzie Pani w stanie to zrobić wiedząc, że zobaczy Pani gruzy i ludzką tragedię?
Wierzę, że tam wrócę. Nie wiem, jak się zachowam. Wrócę nie po rzeczy, bo nie one są najważniejsze. Wrócę, żeby spotkać się z przyjaciółmi. Żeby ich zobaczyć. Zamknąć swoją ukraińską kartę i wrócić do Polski już na stałe. Nie jestem młodą dziewczyną, mam już swoje lata, ale w takich chwilach człowiek ma dużo siły. Nie wiem skąd ją czerpie.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.