Kto chciał zabić rajdowca?

Rajd odbył się w niedzielę, 25 października m.in. na terenie gminy Radków, w rejonie Suszyny i Raszkowa. W jego trakcie nagle w płomieniach stanął Mitschubishi Lancer. W efekcie zjechał do rowu, a jego kierowca doznał licznych siniaków i obtarć, przez co musiał skorzystać z pomocy medycznej. - Na rajdzie zawsze coś się dzieje. Rzeczywiście doszło do zapalenia się pojazdu, ale wszystko zostało szybko ugaszone. Pojawił się ogień, auto się zapaliło, ale po to są służby, żeby na takie ewentualności reagować - uspokaja Marcin Jankowski, organizator zawodów Tarmac Masters. - Prawdopodobnie Mitschubishi się przegrzał, turbina się zatarła i się zapalił. Nasi strażacy przyjechali, ugasili pożar, nikomu nic się nie stało. Szkód też było bardzo bardzo mało, a na drugi dzień wszystko zostało posprzątane - wtóruje mu Jan Bednarczyk. Grubsza sprawa? Kierowca Mitsubishi podejrzewa jednak, że ogień pojawił się nieprzypadkowo. 35-latek złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez nieznanego sprawcę. Jak stwierdził, dokonał własnych oględzin pojazdu i ujawnił ingerencję w układ paliwowy, co według niego mogło być bezpośrednią przyczyną zdarzenia. Sprawą zajmują się teraz policjanci z Nowej Rudy. Nie dla rajdów? Rajdy w dobie pandemii są zdaniem ich organizatorów najbezpieczniejszą formą uprawiania sportów, ponieważ auta są oddalone od siebie, każde o minutę, więc nie ma bezpośredniego kontaktu zawodników ze sobą. - Kontakt jest chwilowy jedynie na strefie serwisowej, gdzie obowiązują wszystkie obostrzenia rządu i sanepidu - zapewniają organizatorzy rajdów.