Jest piątek, 10 lutego ok. godz. 19.15. Mateusz, syn Mariusza i Alicji Sarara nastawia czajnik z wodą na kuchence. - Podpalił i od tego momentu zaczął się koszmar. Wybuchł pożar, natychmiast zawiadomiliśmy strażaków - relacjonuje jego brat Maciej. Twierdzi, że Ci - jechali aż 40 minut. - Mieszkamy na ostatnim piętrze, ale strażacy trzy razy schodzili i wchodzili po schodach, bo nie wiedzieli gdzie się pali. - Potrzebujemy wszystkiego. Okna są spalone, a szyby wybite. Podłogi w pokojach zalane. Spłonęła cała kuchnia, a drzwi wejściowe i podłogi są do wymiany - wymienia straty pogorzelca. Z palącego się domu wybiegli tak jak stali. Stracili wszystko o co zabiegali przez całe życie: odzież, niezbędny sprzęt gospodarstwa domowego,meble kuchenne.
Strażacy tłumaczą, że względu na prowadzone w tym samym czasie działania ratowniczo-gaśnicze związane z pożarem sadzy w przewodzie kominowym budynku przy ul. Radkowskiej w dzielnicy Słupiec, czas alarmowego zwinięcia sprzętu oraz dojazdu na ul. Kościelną wyniósł 12 minut.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.