Czy to jakieś wydarzenie z przeszłości sprawiło, że zajął Pan się pomaganiem innym?
Wychowałem się w domu dziecka. Każdy z nas, wychowanków, leżał sobie wieczorem w pokoju i myślał: Kim zostanę, jak dorosnę? Ja zawsze mówiłem, że chciałbym pracować z dziećmi, pomagać ludziom. I tak to się zaczęło w 1984 roku w Ludowym Zespole Sportowym Wolibórz i tak z przerwą na wojsko, chociaż tam też pracowałem, ale z dorosłymi, w przyszłym roku mija mi 40 lat pracy z dziećmi.
Czego Pan obecnie potrzebuje?
Przydałoby się więcej wsparcia finansowego, żeby te dzieci i ta młodzież nie siedzieli tylko w świetlicy. W naszym rejonie, na Dolnym Śląsku, jest wiele ciekawych zakątków, które można zwiedzać. Środki finansowe są też potrzebne na sprzęt. Potrzebuję rzutnika, dwa komputery takie lepsze, bo mam stare, które ledwo chodzą. Kącik malucha chciałbym bardziej wyposażyć w zabawki edukacyjne.
W jakiej kondycji są dzieci przychodzące do świetlicy, z jakich rodzin pochodzą?
Zazwyczaj z rodzin wielodzietnych, gdzie dzieci jest sporo. Ale dzieci są różne są i bogatsze, i biedniejsze. Wszystkie dzieci do nas mogą przyjść. Pobawić się, wyszaleć, zrelaksować. Jak będę miał rzutnik, to możliwe będą też wykłady, na przykład na temat naszej przyrody. W październiku organizujemy ciekawe warsztaty.
Świetlica to dla nich prawdziwy dom?
Tak. To drugi dom, zastępczy. Wiadomo, latem dzieci więcej przebywają na powietrzu, ale jak zbliża się jesień, zaczynają się chłodne dni, to przychodzą na świetlicę. Śpiewają, grają. Pod wieczór prowadzimy z nimi rozmowy, rozmawiamy na tematy różne. W tym roku chcę, żeby przyszła do nas pielęgniarka i opowiedziała na temat higieny osobistej, szczególnie dla dziewczynek.Chciałbym , żeby dzieci miały psychologa chociaż raz w miesiącu. Mam wiele planów. A mam dużą świetlicę, gdzie można to wszystko realizować, bo wcześniej miałem malutką klitkę. Nasza świetlica jest największa w okręgu. Cieszę się bardzo, że miasto dało mi tę świetlicę. I cieszę się, że sponsorzy pomogli mi ją wyremontować. Bez ludzi wielkiego serca nie miałbym szansy tego dokonać.
Zastępuje Pan tym dzieciom rodziców?
W jakimś stopniu tak, na pewno. Zastępuję przyjaciela, rodzica. Nieraz im się mylnie mówi do mnie: "tata" czy "mama". Miło mi. Mamą nie jestem, ale dobra, niech będzie. Zawsze mówię, że jestem dla nich, jak starszy brat. W jakimś stopniu zastępuję im rodziców.Traktuję te dzieci bardzo poważnie i traktuję ja, jakby były moimi dziećmi. One są kochane, gdziekolwiek jakąś akcję robię, one są ze mną, towarzyszą. Szacun dla nich.
Z jakimi problemami najczęściej zmagają się Pana podopieczni?
Problemy... Przed wszystkim dążą za marzeniami. A mówią, że w marzenia nie wierzą. A ja mówię, że my dorośli powinniśmy pomagać realizować te marzenia.
Czy opieka społeczna Wam pomaga?
Mamy teraz nową kierownik MOPS-u, jeszcze u niej nie byłem. Ale zapytam, czy chciałaby jakąś współpracę między świetlicą a MOPS-em. Mam fajną współpracę z urzędem miasta. Będziemy mogli stawać do konkursów. Na przykład, żeby zapłacić wychowawcy, opłacić psychologa czy jakąś wycieczkę.
Czego Panu życzyć?
Zdrowia. I pomocy od ludzi. Moim mottem od x czasu jest to, że warto poświęcać swój czas dla jednego uśmiechu dziecka. Życzę sobie, żeby było zdrowie i chęci, a wiele pomysłów chciałbym zrealizować. Chciałbym przede wszystkim podziękować wszystkim ludziom, którzy przez ostatnie dwadzieścia lat otaczali mnie swoją opieką finansową i słowem, i rzeczą materialną.Mam jeszcze takie plany, że chciałbym się przygotować do walki MMA, żeby dzieciom pokazać, że mając sześćdziesiąt lat można jeszcze walczyć zawodowo, aby pieniążki zdobyć dla dzieciaczków na przykład na kolonie.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.